sobota, 21 czerwca 2014

Pierwsze łowy

Blondwłosa dziewczyna krzątała się w kuchni szykując posiłek dla swoich bliskich. Robiła posiłki od kiedy tylko potrafiła. Starała się robić to jak najlepiej i faktycznie wychodziły bardzo dobre. Jej tata kręcił się nerwowo w pokoju obok sprawdzając czy nóż jest naostrzony, torby wystarczająco trwałe, aby utrzymać zapasy i przeliczał pieniądze. Dzisiaj razem ze swoim synem ruszali, aby sprzedać na rynkach w sąsiednich wioskach to, co udało im się upolować. Przynajmniej tak myślała Namida. Obaj od dłuższego czasu pracowali w Elicie. Założył ją starszy z nich, aby chronić mieszkańców na tej ziemi. Składała się ona z najlepszych wojowników, łuczników i magów. Havroth był tam po założeniu jedynym dzieckiem i stał się ulubieńcem obrońców. Często zlecano mu drobne, mało niebezpieczne zadania, proszono żeby zaśpiewał coś w ten sposób chociaż na moment rozluźniając nerwową atmosferę w obozach, albo podgrzał jedzenie często dawane przez troszczące się o mężów żony. Ciężko i wytrwale pracował zdobywając sobie w ten sposób sympatię. Kiedy miał osiem lat okazało się, że potrafi zmieniać się w wilka. To tylko utwierdziło Sywera w przekonaniu, że pochodzi z Berygrind. Z czasem tą umiejętność zaczęto wykorzystywać w celu komunikacji pomiędzy obozami. Któregoś razu jeden z orków próbował zabić chłopaka. Udało mu się uciec spod ostrza bestii, jednak gdyby nie był w pobliżu wioski prawdopodobnie zginąłby. Wtedy uznano, że już najwyższy czas, by z małego chłopca, który podnosił na duchu towarzystwo stał się prawdziwym mężczyzną walczącym u ich boku. Każdy chciał mu w tym pomóc, dlatego kiedy tylko ktoś nie miał zajęcia szkolił go w swoim fachu. Szybko jednak okazało się, że ma on predyspozycje do walki długim, ciężkim mieczem, co w połączeniu z wrodzoną zwinnością decydowało o tym, że stanie się potężnym przeciwnikiem. Chłopak właśnie rozmyślał o tym, jak miejscowa kelnerka o imieniu Artemis udzielała mu lekcji o magii, kiedy drzwi do jego pokoju otworzyły się.
-Havroth, jesteś gotowy?-Zapytał mężczyzna zaglądając do pokoju syna.
-Tak, za chwilę możemy ruszać-Powiedział czarnowłosy, kiedy mężczyzna przerwał mu rozmyślania.
-W porządku. To Twoja pierwsza większa misja, więc rozumiem, że się denerwujesz.
-Nie o to chodzi…-Powiedział chłopak odwracając głowę w bok i dając jasno do zrozumienia, że chodzi o coś innego, ale nie chce o tym rozmawiać.
-Rozumiem. W takim razie jak będziesz gotowy, przyjdź do kuchni. Namida nie wypuści nas głodnych, zresztą i tak musisz nabrać siły, żeby nieść miecz.
Zielonooki wstał i powoli bez pośpiechu zebrał rzeczy i zszedł na dół.
-Havroth, czy coś się stało?-Zapytała zaniepokojona o brata Namida. Widziała już w jego oczach, że było coś, co go smuciło, jednak nie chciała go zmuszać do rozmowy
- Nami, mam nadzieję, że nie dajesz nam zbyt dużo na drogę… – powiedział patrząc na wielką misę kaszy ze skwarkami i sosem z pomidorów.
-Nie, to nie jest na drogę, tylko na miejscu. To jest na drogę-Pokazała starannie zapakowane jedzenie. Chłopak usiadł do stołu, westchnął i nałożył sobie dużą porcję na talerz. Po paru minutach już odstawiał naczynie do miednicy z wodą. Popatrzył na ojca i podszedł do wyjścia.
-Nie pożegnasz się z siostrą?-Zapytał mężczyzna Havrotha. Chłopak wrócił do stołu i podszedł do siostry po czym przytulił ją na chwilę i pogłaskał po głowie.
-Do zobaczenia.
-Wróćcie tak jak obiecaliście na kolację! Będę na Was czekała…
-I się zamartwiała-Dodał Havroth
-Nie naśmiewaj się ze mnie!-Krzyknęła lekko urażona
-Dobra, ale jeżeli się spóźnimy to nie czekaj. W końcu droga może nam wiele zająć.
-W porządku.-Przytuliła go.-Tylko nie spóźnijcie się zbytnio. Bo wtedy będę się o Was martwiła.
Chłopak wziął torbę na ramię i ruszył do wyjścia, przy drzwiach obejrzał się jeszcze i wyszedł.
-Kiedy masz zamiar jej powiedzieć dokąd idziesz?-Zapytał mężczyzna opierając się o ścianę domu
- Nie wcześniej niż założyliśmy-Odpowiedział krótko.
-Jeżeli jesteś pewien, że dasz radę… Ruszajmy.-Wsiadł na konia. Ruszył przed siebie prowadząc za sobą konia dla syna. Havroth zamienił się w psa i pobiegł za nim. Ruszyli w stronę lasu. Kiedy tylko oddalili się wystarczająco, aby córka i zarazem siostra nie zauważyła ich oboje przebrali się, aby przyszykować się do walki. Oboje milcząc ruszyli dalej. Niedługo potem do pochodu dołączyli inni obrońcy. Wszyscy w ciszy jechali do obozu, który znajdował się na północny zachód od wioski. Czekał już tam na nich Trewin, który był głównym zwiadowcą Elity.
-Za tym pagórkiem jest wioska tych buntowników- Powiedział Trewin. Posiadał on skórzane ubrania. Nie chciał nosić metalowej zbroi, ponieważ przeszkadzałaby mu przy ewentualnej ucieczce. Na plecach miał kołczan, a w ręku pięknie zdobiony długi łuk. Był on masywny jak na łuk, jednak precyzyjne wykonanie dodawało mu delikatności. Sam posiadacz był rudowłosy, a patrzył na świat szarozielonymi oczyma.
-Zostańmy tu do późnej nocy. Zaatakujemy, jak większość straży nie będzie na warcie. Wszyscy zeszli z koni, przywiązali je do drzew. Większość zabrała się za zjedzenie posiłku, aby mieć siły podczas natarcia.
-Sywer, trochę martwię się o Havrotha- Powiedział brązowowłosy mężczyzna kiedy już była noc. Był on dobrym przyjacielem ojca chłopaka. Wskazał na czarnowłosego, który siedział na sporym kamieniu i wpatrywał się w księżyc od dłuższego czasu.
-Mike, on sobie z tym poradzi, jest silniejszy niż się Tobie wydaje.-Odpowiedział Sywer.
-Mam tylko nadzieję, że wiesz co robisz i nie zniszczysz mu w ten sposób życia-Powiedział mężczyzna zostawiając ojca chłopaka z wątpliwościami co do słuszności swojej decyzji.
-Havroth, jesteś gotowy?-Zapytał opiekun Havrotha, kiedy już każdy z Elity zajął swoje stanowisko.
-Bardziej już nie będę-Odpowiedział stanowczo czarnowłosy.
 Sywer ciągle miał w uszach słowa Mike'a. Zastanawiał się, co się stanie jeżeli naprawdę za wcześnie oczekuje od niego pełnej dojrzałości. Szybko jednak otrząsnął się z zamyślenia, ponieważ musiał wydać kolejne rozkazy swoim podwładnym i podać ostatnie wskazówki. Kiedy wrócił do Havrotha powiedział:
-Pamiętaj, aby nie zabijać bezbronnych kobiet i dzieci, oraz o tym, że miecz służy do obrony, nie do szaleńczego zabijania. Ruszajmy!-Wydał rozkaz Sywer. siedem cieni mężczyzn i jeden cień psa przemknęły do najbliższego budynku. Kiedy zza niego wyjrzał Havroth, ujrzał kobiety przy ognisku, które rozmawiały o tym w jaki sposób najlepiej wychować swoje dzieci, najszybciej ugotować gulasz czy też o tym, w jaki sposób sprać ślady błota z ubrań swoich mężów.
-Havroth...-Usłyszał szept Mike'a.-Podejdź do tamtego budynku i zobacz kto jest w środku. Prawdopodobnie to jest nasz cel.-czarny wilk od razu ruszył w stronę wskazanego budynku. Po dłuższej chwili wrócił i zmienił się ponownie w swoją prawdziwą formę.
-Jest ich jedenastu, w środku nie widziałem nikogo, kto wyróżniałby się od reszty. Studiowali mapy.
-W takim razie, to jest moment na który czekał Twój ojciec.
Havroth podszedł przekazać do ojca te informacje aby się upewnić, i po chwili nad wioską rozległo się przeciągłe wycie wilka. Był to sygnał dla wszystkich, że cel jest namierzony. Z różnych stron zaczęli wbiegać uzbrojeni mężczyźni. Mieli oni odwrócić uwagę od napadu na przywódcę zbuntowanej wioski, który był głównie przeprowadzany przez Havrotha i jego ojca. Ubezpieczani przez dwóch kompanów przy wejściu wtargnęli do pomieszczenia rozbijając lampy, które podpaliły mapy. Sywer wbił swoje ostrze w najbardziej wyróżniającego się ze stojących tam barczystych wojowników, a Havroth od razu wyjął miecz i zaczęła się wielka wrzawa. Ostrza cięły powietrze z większą częstotliwością niż oddech rodzącej kobiety. Havroth wkrótce został odsunięty od ojca i wyjścia w stronę ciemnego pokoju. Po pokonaniu swoich przeciwników stwierdził, że sprawdzi co jest w środku. Gdy tam wszedł od razu usłyszał kroki kogoś ukrytego w ciemności. Zdenerwowany zaczął nasłuchiwać i wypatrywać ruchu, jednak nie dostrzegł niczego i dopiero oddech o krok za nim zdradził położenie domniemanego napastnika. Nie wahając się długo machnął mieczem aby zabić przeciwnika. Jednak ten, uchylił się. Zdezorientowany chłopak jednak szybko otrząsnął się z szoku i ponownie wyprowadził atak, tym razem trafiając swój cel. Z gardła ofiary wydobył się długi, kobiecy krzyk. Havroth szybko sięgnął do lampy przy wejściu, aby ją zapalić. Kiedy tyko światło rozproszyło mrok dostrzegł to, czego się obawiał. Trafił kobietę w brzuch. Patrzył na nią czując bezradność. Patrzył na rozcięty przez niego brzuch, na tą zakrwawioną, niebieską suknię, w te niebieskie oczy, złudnie przypominające Namidy... Kiedy kobieta ostatni raz z ledwością już złapała oddech, aby odejść na wieczny spoczynek, Havroth upadł i rozpłakał się. Zrobił to, przed czym ostrzegał ojciec. To właśnie on przebił tą kobietę. Zabił niewinną osobę, która próbowała uciec od śmierci, która czekała na nią z jego rąk. To on zrobił, swoim mieczem, swoimi dłońmi. Za oknem wrzawa już cichła, kiedy do pomieszczenia wszedł Sywer. Za nim stało kilku znajomych mężczyzn. Omiótł szybkim wzrokiem pomieszczenie i zatrzasnął drzwi, aby nikt inny nie widział co dzieje się w środku. -Havroth, wytłumacz mi co tutaj się stało?-Na jego pytanie nie padła odpowiedź.
-To Ty zabiłeś tą kobietę?-Chłopak tylko kiwnął głową.-Ile razy mam powtarzać, że mieczem nie macha się na prawo i lewo?!
-Ale... Było ciemno, ona...
-Więc walczyłeś po ciemku?! Przecież doskonale wiesz, że nie wolno walczyć z przeciwnikiem, którego się nawet nie widzi!-Mężczyzna patrzył uważnie na swojego syna. Po chwili podszedł i przytulił go uspokajająco. Mike miał rację, Sywer w ten sposób zniszczy mu życie. Nie może więcej razy wystawić go na tak ciężką próbę.

 Walka skończyła się, a obrońcy wracali już do wioski. Mimo zwycięstwa nikt się nie cieszył. Każdy jechał pogrążony we własnych myślach. Nawet Havroth, który potrafił zamieniać się w psa i podróżować równie szybko jak koń, dosiadł wierzchowca. Kiedy bohaterowie walki byli już blisko domu każdy zsiadł z konia i przebrał się w codzienny strój. Zawsze tak robili, ze względu na kobiety, które nie zawsze wiedziały o tym czym zajmują się ich mężowie. Kiedy wjechali do wioski sporo zaciekawionych par oczu patrzyło na nich. To oni zwykle uśmiechali się pierwsi. Tym razem jednak ich twarze były smutne. Havroth był najbardziej przybity z nich, wręcz można rzec, że to jego aura przeniosła się na innych. Gdy dojechali z Sywerem do domu, czarnowłosy powoli przeszedł do swojego pokoju. Sywer zdjął siodła i torby z koni, po czym zaprowadził je do małej stajni kawałek od domu.
-Nareszcie wróciliście!-Namida dopadła Sywera kiedy ten wchodził do domu. Rzuciła się w jego ramiona.-Martwiłam się już o Was! Kolacja jest gotowa, tak jak obiecałam.-Powiedziała ciągnąc go do pokoju z kominkiem.
-Dziękuję.-Powiedział Sywer- zaraz przyjdę... tylko zawołam Havrotha. Dziewczyna kiwnęła głową i pobiegła do kuchni, aby odgrzać posiłek. Havroth siedział w kącie na łóżku z podkurczonymi nogami. Wzrok miał spuszczony i pozbawiony blasku.
-Havroth...?-Zapytał niepewnie Sywer. Nie wiedział jak po tym wszystkim porozmawiać z synem. Chłopak popatrzył przez chwilę na niego swoimi zielonymi oczyma, tak teraz zimnymi. Wciąż widzał tę kobietę, przypominającą mu Namidę. Cały czas widział krew spływającą z jej brzucha i cienką strużkę cieknącą z kącika ust. Nie potrafił wymazać tych szeroko otwartych oczu, zaskoczonych tak nagłą śmiercią.
-Namida czeka na nas z kolacją...-Podszedł i położył mu dłoń na ramieniu.-Jesteś gotowy...?-Zapytał szeptem.
-Nie wiem... a jaką kolacją?
Sywer uśmiechnął się.
-Znasz dobrze Namidę... Na pewno nagotowała na cały tydzień mnóstwo różnych potraw. Masz niezwykłą siostrę.-Poczochrał mu włosy.-Nie pozwólmy, aby smuciła się przez nas, dobrze?
-Dobrze...-powiedział cicho i wstał z zamiarem przebrania się.
-Havroth...-Zaczął Sywer.-Jeżeli... Jeżeli będziesz chciał porozmawiać... Zawsze Cię wysłucham.-Wyszedł, aby chłopak mógł się przebrać.
Havroth zszedł na dół poszedł do saloniku i gdy tylko zobaczył Namidę idącą by poprawić mu kołnierz przytulił ją mocno. Na jej widok życie w oczach Havrotha trochę odżyło. Namida nie wiedząc co się stało bratu również go przytuliła.
-Czy coś się stało?-Zapytała do jego ucha.
-Cieszę się, że żyjesz. -puścił ją i siadł do jedzenia. Dziewczyna źle zrozumiała co niosły te słowa.
-No pewnie, że żyję, przecież już nie raz zostawałam sama, nawet na dłużej, co miałoby się zmienić?-Zapytała lekko obrażona.
-Nic... -Powiedział cicho młody mężczyzna, a z jego oczu znów zaczął uciekać blask życia. Znów widział tamto martwe ciało. Znów słyszał tamten ostatni krzyk, jeszcze w ciemności...
-W takim razie chodźmy jeść.-Pociągnęła go do stołu. Czuła, że coś przed nią ukrywa, jednak wolała zaczekać aż coś sam powie, albo chociaż nie będzie przy nich ich opiekuna. Havroth jadł raczej nie chętnie. Sywer jadł trochę mniej niż zwykle ale nie jakoś bardzo widocznie, po zjedzeniu poszedł do warsztatu sprawdzić skórzane pancerze i broń. Kiedy Sywer poszedł, Namida zapytała brata.
-Co się stało? Mam wrażenie, że coś złego się wydarzyło jak pojechaliście...
-Nie... nic o czym powinnaś wiedzieć...- powiedział Havroth i wziął do ust sporą pyzę z mięsem.
-Masz rację... Co taka jak ja może wiedzieć o handlowaniu.-Prychnęła.-Chyba że... Wy wcale nie handlujecie...!-Powiedziała wstając z siedzenia i podchodząc do Havrotha.-Wy narażacie życie, tak...?-Patrzyła na niego z przerażonymi oczami. Sywer zajrzał do pomieszczenia zwabiony podniesionym głosem Namidy, jednak pozostał niezauważony.
-Robicie coś, o czym nie chcecie, żebym się dowiedziała? - Havroth nie odpowiedział. Łzy mu napłynęły do oczu i przytulił Namidę głaszcząc ją po głowie.
-Czyli jednak tak!-Dziewczyna odsunęła się od niego.-Co się stało?! Ktoś zginął? Ktoś, kogo znam? Ktoś Cię skrzywdził? Dlaczego od razu mi nie powiedzieliście?-Tak jak oboje się spodziewali nastąpił potok pytań, na które nie chcieli odpowiadać. Sywer wkroczył do saloniku i złapał chłopaka za ramie.
-Jeżeli chcesz to idź do swojego pokoju.- Havroth przewidując co będzie dalej wszedł na górę i zamknął się w pokoju. Wrócił do kąta w którym wcześniej siedział.
- Nami... Nie chcieliśmy Cię martwić. To my założyliśmy tę grupę w naszej wiosce, która pilnuje spokoju w tej i okolicznych. Obecnie już nie tylko z tej wioski mężczyźni do nas dołączyli. Dziś wieczorem... była ciężka misja... Zwłaszcza dla Havrotha... Pozwoliłem mu w pełni uczestniczyć podczas dzisiejszej nocy i... Zdarzył się wypadek, którego nie mogliśmy przewidzieć... W domu w wiosce rebeliantów, gdzie miały być narady do przejmowania władzy nad obszarem, była kobieta... Nie wiemy co tam robiła... Stała w ciemnym pokoju i Havroth myślał, że to ukryty napastnik. Nawet ja na jego miejscu bym nie spodziewał się zwykłej kobiety w takim miejscu, ale... On nie sprawdził dobrze tego... I zabił ją... Myślę, że najgorsze nie jest dla niego to, że prawdopodobnie nie była niczemu winna... Ale najbardziej go boli, że była podobna do Ciebie... Proszę... Powstrzymaj złość... Robiliśmy to by Ciebie chronić... Jesteś taka słaba... Głównie to ja nie chciałem Ciebie uświadamiać, abyś nie zmarła jak matka. Chciałem, abyś miała więcej czasu i stała się bardziej odporna na stres.
Namida nie wiedziała co powiedzieć. Spodziewała się krótkich odpowiedzi, wymijających, przemilczanych szczegółów, jednak to co usłyszała spowodowało u niej spory szok. Usiadła bez słowa, a jej oczy zginęły za grzywką. Sywer przysiadł obok i przytulił ją. Po jakimś czasie przypomniał sobie o zakupionym tydzień temu kakao, więc zrobił je wszystkim. Dobrze posłodził miodem i podał Namidzie. Podobno miało poprawiać humor, ale nawet jeżeli tak nie było to coś ciepłego i słodkiego i tak pomoże w tej sytuacji.
-Ja też chcę...-Wyszeptała Namida kiedy jej opiekun usiadł.
-Czego chcesz? Chyba nie myślisz, że Ci pozwolę, z takim wątłym ciałem? Poza tym ktoś musi czekać na nas w domu. Nawet nie wiesz ile to daje. Nawet dziś. Wyraźnie widać było na kogo ktoś czeka, gdy jechaliśmy.
-Nie chcę tak!-Dziewczyna wstała.-Dlaczego... Dlaczego Wy macie narażać życie, a ja mam siedzieć w domu?!
-Bo nie masz siły, ani umiejętności, aby było inaczej. Wiesz jak bardzo bym się bał brać Cię na misję? Pomyśl jeszcze o Havrocie. Bałby się teraz iść na misję z Tobą. A tak, jesteś wsparciem jakiego na prawdę potrzebujemy.
-Chcę chociaż mieć szansę, aby kiedyś było inaczej... Tato, proszę, pozwól mi uczyć się walczyć...
-No dobrze... Jak Havroth się poczuje lepiej pojedziemy na południowy kraniec wioski. Jest tam osoba, która może Cię nauczyć strzelania.
-Strzelania? Z czego?-Zapytała zaskoczona, że jej opiekun w ogóle się zgodził.
-Z łuku. Ale nim Cię w ogóle wezmę choćby na polowanie, musisz jeszcze nauczyć się chociaż trochę walki sztyletem lub mieczem. Oczywiście dodatkowo musisz poćwiczyć mięśnie i nabrać trochę masy, ale to przyjdzie z czasem treningów. A teraz...- Popatrzył na trzeci kubek i na nią.
-Tak. Chciałam mu po prostu dać czas na uspokojenie.-Dziewczyna wstała i ruszyła
 do Havrotha. Weszła powoli do pokoju brata. Leżał skulony na boku i patrzył w płomień świecy stojącej na szafce obok. Jej wejście nie zwróciło jego uwagi do póki nie usiadła przy nim podając mu kakao.
-Weź. To Ci pomoże wrócić do formy- powiedziała ciepłym głosem pełnym troski.
Havroth popatrzył tylko przez chwilę i wziął kubek. Znał już specjalną recepturę jakiej używała Namida z ojcem, by kakao miało mocniejszy wpływ na poprawę samopoczucia. Zwykle dodawali odrobinę wanilii, cynamonu i skórki pomarańczowej. Tym razem zamiast skórki pomarańczowej było odrobinę ostrej papryki. Ciepło rozlewało się powoli po ciele chłopaka przeganiając dotychczasowe odrętwienie. Po odstawieniu naczynia położył się blisko siostry i powoli zasnął. Namida aby pomóc mu spokojnie zasnąć głaskała go delikatnie po głowie.
W nocy dziewczyna przeszła do swojego pokoju i przygotowała rzeczy jakie uważała za odpowiednie do nauki strzelania z łuku. Potem przemyła się w letniej jeszcze wodzie i położyła się spać w swoim pokoju.
 Przez parę dni Havroth niechętnie wychodził z pokoju ale jego stan się poprawiał. Nie chciał co prawda rozmawiać zbyt o Elicie, ale wrócił do chodzenia na treningi u Mike'a. Kontakt z ludźmi przyśpieszeył jeszcze poprawę jego samopoczucia. Mike mówił Sywerowi, że jego syn znów się denerwuje przy zaczepkach Artemis. To zapewniło ojca, że Zielonooki już praktycznie zapomniał o wydarzeniach z jego ostatniej misji.
 Kilka dni później Sywer jak zwykle od rana siedział w warsztacie. Nami zeszła do kuchni z zamiarem zrobienia śniadania, ale ktoś ją ubiegł. Wokół stołu kręcił się Havroth i układał jeszcze sztućce. Dziewczyna popatrzyła na niego zdziwiona.
-No, bo... Od dziś zaczynasz nauki, dzięki którym może kiedyś pójdziemy razem na polowanie, więc chciałem Cię wyręczyć trochę w tym co zwykle robisz... - powiedział zielonooki kręcąc oczyma jak dziecko, które się czegoś wstydzi.
Blondwłosa rzuciła się na szyję bratu z wielką radością. Po raz pierwszy od dłuższego czasu zrobił coś takiego dla niej. Gdy go puściła pokazał na talerz z trochę dziwnie wyglądającymi omletami.
-Chciałem zrobić jajecznicę taką jak Ty robisz, ale nie wyrobiłem się z dodawaniem wszystkich składników i zawsze zdążyło całe stężeć... - powiedział trochę smutno.
- To nic... Mogą być omlety. Dla mnie liczy się to że zrobiłeś tyle ile mogłeś, nie ważne, że nie jest tak jak ja robię- powiedziała z uśmiechem drapiąc brata za uchem i całując w policzek.
Po chwili do kuchni przyszedł też Sywer oznajmiając że zaraz po śniadaniu zabiera Namidę na zakup potrzebnego sprzętu do nauki łucznictwa. Śniadanie mimo, że nie do końca udane, wszystkim smakowało i wkrótce rozeszli się. Ojciec i Nami pojechali wozem, a Havroth posprzątał po śniadaniu i zamiótł podłogi w całym domu. Na zakupach Namida szybko zrozumiała, że nie tylko liczy się to jak coś wygląda, ale też jak jest zrobione. Przykładem może być kołczan: do zbyt elastycznego, można włożyć za dużo strzał, które się potem zaklinują, i jeżeli taki się źle przywiąże do ciała, to może się wygiąć w taki sposób, że ciężko będzie sięgnąć po strzały. Po zakupach Sywer pojechał z Namidą do Trevina, który również pracował w Elicie i był najlepszym łucznikiem w wiosce.
- Witam pannę. Uprzedzam, że na tych zajęciach Twój łuk nie będzie używany, abyś nauczyła się strzelać z różnych łuków - powiedział szybko rudowłosy mężczyzna o szarozielonych oczach. Namida położyła łuk na wozie i podeszła razem z ojcem do strzelnicy. - Tutaj masz kilka rodzajów łuków, między innymi podobny do Twojego. Na początek weźmiemy krótki łuk. Wygląda nie pozornie, ale też ma swoją siłę, więc nigdy, żadnym łukiem nie celuj w sprzymierzeńca.
Dalej Namida najpierw dowiedziała się o tym do czego są przydatne różnej wielkości łuki, nawet te najmniejsze. Później zaczął się trening, przy którym co jakiś czas była przyuczana, co robi źle, a co jest dobrze i czego nie powinna zmieniać. Treningi miały odbywać się co drugi dzień rano przez parę godzin. Zmęczona Namida z bolącymi przedramionami wróciła do domu. Havroth ćwiczył z Mike'iem, więc go nie było w domu ale przed wyjściem posprzątał podłogi w domu i przygotował mięso na kotlety. Nami była bardzo wdzięczna za to, bo po powrocie nie miałaby siły nawet by utrzymać tłuczek w ręce, a co dopiero by zbić dobrze mięso.
U Mike'a za karczmą było małe podwórze, na którym odbywały się ćwiczenia. Dziś Mike wymyślił, że Havroth musi znaleźć sposób aby trafić go kiedy zamiast ciężkiego miecza ma sztylety. Miało to na celu zmuszenie go do samorozwoju własnych umiejętności. Niestety, Havroth próbował różnych sztuczek, a czas treningu dobiegał końca i jeszcze mu się nie udało przewrócić karczmarza. W końcu przystanął na chwilę.
- Co się dzieje Hav? Czyżby brakło Ci siły? Jeżeli będziesz tak wolno się ruszał to z pewnością, gdy siła zacznie się wyczerpywać nic nie zdziałasz. Musisz zrobić coś co mnie zblokuje tak abym nie mógł przynajmniej Ciebie odepchnąć. Każdy ma swój sposób walki i nie możesz zawsze liczyć na to, iż to czego Cię uczę to wszystko co Ci będzie potrzebne. Musisz sam doskonalić swoje umiejętności - powiedział nauczyciel do chłopaka niedowierzającego w swoje szanse, bez zmiany broni. W pewnej chwili Havroth doznał olśnienia. Przecież jego umiejętności do walki, to nie tylko siła i szybkość ataku. To co jest jeszcze to zwinność i prędkość poruszania się w formie czarnego wilka. Ostatnie starcie musiało się udać. Havroth ruszył przygotowując się do zamachu, po czym zamienił się w psią formę i w mgnieniu oka wyskoczył na tyle że cały był powyżej brązowowłosego. Zmienił się w locie w człowieka, dokończył zamach, który został oczywiście zblokowany, po czym zmienił się znowu opadając na ziemię i odskoczył w bok skąd wyprowadził kolejne uderzenie. Mike uchylił się, a Havroth wykonał kolejny cios, tak aby musiał być zablokowany. Gdy przeciwnik zblokował atak chłopak kopnął go w nogę i korzystając z zachwiania wybił mu broń. Teraz tylko zostało go przewrócić, więc zmienił się w psa i skoczył na niego. Po zamianie w człowieka przygwoździł go i zablokował mieczem. To był koniec treningu. Mike był zadowolony, że Havroth znalazł wyjście z sytuacji, kiedy przeciwnik ma dużo większe możliwości ruchowe i porównywalną siłę. Dzięki temu to Havroth będzie tym co będzie zaskakiwał przeciwnika kolejnym atakiem.
-Na dziś koniec. Następnym razem będziemy ćwiczyć jak to wykorzystujesz przeciwko przeciwnikowi z tą samą bronią. Może przekonam jeszcze Defra to przyjdzie ze swoim młotem. Jestem zadowolony, że potrafisz dodać do swojego arsenału więcej technik, niż ja mogę Ciebie nauczyć, to zwiastuje lepszą przyszłość dla Elity.
Havroth tylko już mruknął, bo nie miał na nic siły po tak wyczerpującym treningu, podczas którego co chwila lądował na ziemi po nieudanej próbie powalenia przeciwnika. W duchu trochę się na siebie denerwował, że nie potrafił na początku dodać niczego od siebie do tego czego się nauczył, i że potem nie pomyślał o zmianie kształtu. Akurat po skończeniu zajęć przyjechał Sywer i poszli do karczmy, aby porozmawiać o treningu. Jak zwykle czarnowłosy mężczyzna podzielił rozmowę na dwie części : pierwsza, gdzie występował jako ojciec dla Havrotha i druga, przy której chłopak był odsyłany do stolika, gdzie Sywer wcielał się w przełożonego Havrotha w Elicie i wypytywał Mike'a o spostrzeżenia na temat jego postępów. Od tego jak Havroth wypadnie w drugiej części zależało jak ważne zadanie dostanie podczas kolejnej misji. Ostatnio było wyśmienicie, ale niebieskooki nie chciał puszczać młodego samopas ze swoim zadaniem i był przy nim aby przypilnować przebiegu misji. I jak potem się okazało słusznie zrobił. Havroth zwykle po treningu zastawał w karczmie paru znajomych, a do najczęstszych zdarzeń była krótka sprzeczka z Artemis, która była kelnerką w karczmie i jednocześnie członkinią Elity.
Artemis miała długie brązowe włosy, tak ciemne że niemal czarne i piwne oczy. Jak to zwykle kelnerki w karczmie była hojnie obdarzona przez naturę. Miała duże poczucie humoru, ale najczęściej drażniła się z Havrothem. Do Elity została przyjęta dzięki jej umiejętnościom magicznym, w szczególności, iż osoby potrafiące używać magii były rzadkością w całym królestwie.
dziewietnastoletnia letnia kobieta podeszła do Havrotha.
-Coś podać?-Zapytała od niechcenia.
-Ciemne piwo.-Odpowiedział czarnowłosy chłopak.
-Taaa... A Ty coś chcesz?-Zapytała Hugona, który siedział koło Havrotha.
-Ja poproszę piwo korzenne.-Kobieta wywróciła oczami, słysząc przesadnie miły ton.
-Nie podlizuj się. Za chwilę będzie-Poszła wykonać zamówienie przy okazji wachlując biodrami.
-Niezła jest, prawda?-Zapytał Hugon.
-Jak dla mnie za stara.-Powiedział od razu Havroth.
-Przesadzasz, jest idealna. Już umie gotować i zna się na rzeczy.-Szturchnął go.
-Ej! Rozlejesz moje piwo-Krzyknął chłopak, który prawie rozlał na siebie złocisty trunek.
-Alkohol Tobie w głowie, jak Artemis wykonuje Twoje zamówienie.
-Teraz już wiem czemu zajmujesz się przepisywaniem książek, a nie walką.
-Zazdrościsz mi, po prostu jestem wszechstronnie uzdolniony!-Oboje zaśmiali się.
-Jeżeli już mowa o walce... Kiedy będziemy trenować?
-Wiesz... Mam sporo zamówień ostatnio...-Powiedział w momencie w którym przyszła kobieta z alkoholem.
-I jak chłopaki?-Przysiadła się koło czarnowłosego ukazując swój dekolt. Havroth wyczuwając już, że kobieta chce mu podokuczać powiedział.
-Idź świecić biustem gdzie indziej.-Wypił pierwszy łyk z kufla.
Brązowowłosa najwyraźniej poczuła się urażona. Wstała i powiedziała, że nie dojrzali do niektórych spraw i poszła.
-Coś Ty narobił?! Taką okazję...-Powiedział o rok młodszy od Havrotha Hugon załamując ręce.
-O co Ci chodzi? Zbyłem ją, wkurza mnie jej zachowanie.
-Ona ma rację co do Twojej dojrzałości.
-Po prostu nie ciekawią mnie takie jak ona. Co to ma do dojrzałości?
Hugon tylko westchnął. Upił kolejny łyk piwa patrząc na biodra Artemis i zachwycając się jej urokami. Havroth popatrzył po sali. Najdłużej zatrzymał wzrok na dziewczynie o brązowych włosach do ramion. Napił się więcej i stwierdził, że gdyby nie to że jest ona najwyraźniej z ojcem to by podszedł.
-Hugon. A co powiesz o tej z brązowymi włosami? Piersi też ma, ale nie zmiażdży Ci nic kiedy na Ciebie siądzie.
-Co?-Zapytał głupio wytrącony z zamyślenia.-ach, ona...-Powiedział najwyraźniej niezbyt nią zainteresowany- tak, też niezła...
-Widzisz... Ja wolę takie co to mają czym oddychać, ale są ogólnie drobne.- powiedział uśmiechając się.
-Ale ona nie ma czym oddychać...-Machnął ręką.-Zresztą, Ty nigdy nawet się nie zakochałeś, a co dopiero żeby mieć dziewczynę...-Havroth otworzył usta aby zaprzeczyć. Jednak po chwili znów je zamknął. Hugon miał rację, jego poprzednie związki kończyły się kilka tygodni później ze względu na brak czasu... Hugon patrzył na niego uważnie najwyraźniej widząc wachanie chłopaka.
-Jak nie ma? Może w porównaniu do Artemis to nie ma aż takich, ale w naszej wiosce to mało takich co mają większe.-Powiedział na poczekaniu, by zmienić temat z jego osobistych niepowodzeń.
-I tak ma zdecydowanie za małe, po prostu nigdy nie potrzebowałeś na to zwracać uwagę.-Upił kolejny łyk.
-Hmm... No dobra... masz rację... po raz pierwszy zacząłem teraz naprawdę się rozglądać na to co chodzi wokół... Wcześniej to praktycznie tylko walczyłem. Hmm... Jak będziemy trenować to zobaczysz, że nie będziesz miał czasu podczas treningu.
-Czas na pewno się znajdzie...-Poklepał go po ramieniu.-Zawsze się znajdzie...-Upił kolejny łyk kończąc kufel.
-Dowiemy się pojutrze- powiedział cicho i zrobił złowieszczy uśmiech.
-Idę do domu. I Tobie też radzę, jeżeli nie chcesz spać na dworze-Wstał.-Widzimy się na treningu.
-No dobra, tylko na koniec dnia chcę się napić czegoś jeszcze specjalnego. Tak na poprawę humoru... A właściwie to żeby się utrzymał.- Młodszy z mężczyzn pokiwał głową z politowaniem i poszedł do domu. Zielonooki podszedł do baru.
-Co podać?-Zapytała żona Mike'a podchodząc do Havrotha.
-A gdzie Artemis? Chciałem coś specjalnego, bo po tym drinku pójdę.- Powiedział Havroth lekko kiwając się na stołku.
-Artemis skończyła już na dzisiaj pracę.-Powiedziała niezgodnie z prawdą widząc stan syna swojego znajomego.
-Aha... no dobra... To może podejdę do niej? Ona miała te swoje mieszanki... - powiedział wstając oparty na blacie.
-Ona jest już zmęczona i poszła spać.- Powiedziała jasnowłosa kobieta.
-A możesz mi coś zrobić specjalnego?- Zapytał lekko zrezygnowanym tonem.
-Myślę, że już czas do domu, Havroth.-Odpowiedziała obawiając się, że jest już na tyle pijany, aby nie dotrzeć do domu.
-No ale to miał być ostatni na dziś... -Opuścił ręce i przekrzywił głowę w sposób przypominający psa.
-Sywer nie będzie zadowolony widząc Cię w takim stanie. Mike Cię odprowadzi.
-Nie dzięki... Poradzę sobie -Odpowiedział zawiedziony i powoli wyszedł z karczmy kierując się do domu. Mike od razu go dogonił
-Pójdę z Tobą.
-Jak chcesz... -Dalej poszli razem.
Mike odprowadził bezpiecznie chłopaka do domu. Zastukał w drzwi i po chwili otworzył im Sywer.
- Wchodźcie... Tylko Hav! Cicho!... Namida już śpi a ja jeszcze trochę pracuję w warsztacie do póki nie mam nic co będzie robiło dużo hałasu.
-W porządku-Szepnął Mike. Wszyscy udali się do dużego pokoju.
-Havroth, czemu Ty się doprowadziłeś do takiego stanu?-Zaczął gniewnie Sywer.
-Ale jakiego? Sam bym przyszedł bez problemu.- Oznajmił z żalem Havroth.
-Havroth, spójrz na siebie! Gorzej z Tobą jak z Namidą! Do pokoju i spać.-Wskazał kierunek w którym miał ruszyć chłopak.
- Spokojnie. Jakby miał dziewczynę chociaż, to by tego nie odreagowywał w ten sposób - powiedział karczmarz do przyjaciela.
-A co było z Nami?- Zapytał zainteresowany bardziej siostrą niż swoim pokojem.
-Do spania!-Jego opiekun wyraźnie był zdenerwowany stanem Havrotha i tym, że go nie posłuchał od razu mimo gniewnego tonu.
Havroth poszedł do góry i zaraz położył się spać.
Mike też się zainteresował tym co powiedział Sywer, zwłaszcza że nie widział Namidy w karczmie ani nie słyszał o niej od żony lub Artemis.
-Sywer... A co z Namidą? Ja nic nie wiem o tym aby była w karczmie, ale może jeszcze po prostu nie słyszałem o tym.
Sywer poklepał go po ramieniu.
-Jak będziesz musiał wychować młodą kobietę to zrozumiesz o czym mówiłem.
-Niech będzie. To co? Jakieś wieści, albo plany na jutro?- Zapytał Mike chcąc się szybko dowiedzieć by mieć więcej czasu na przygotowanie karczmy na jego nieobecność.
-Jutro przygotowujemy się do wymarszu. Wieczorem ruszamy, także w dzień trochę odpocznij. Myślę, że wrócimy za jakieś trzy do pięciu dni. Przygotuj też Artemis, oraz przekaż Rozalin, Defrowi i Hugonowi, że o zachodzie słońca wyruszamy. Trevina nie szukaj, on dzisiaj już wyruszył. Spotykamy się na północ od wioski. Niech wszyscy zabiorą zbroje, broń i pożywienie. Czeka nas ciężka wyprawa, więc niech odpoczną dobrze w dzień. Wiadomość przekaż najlepiej tak jak zwykle, żeby nikt nie przechwycił.
- A co z Kinvim? On zostaje pilnować wioski?
-Kinvi ciągle nie zregenerował rany po poprzedniej walce. Nie chcę żeby się dowiedział, że wyruszamy, ponieważ od razu będzie chciał z nami ruszyć.
-No cóż... Jest tak co drugą misję. Pewnie przyciąga najwięcej ataków przez to że jest największy nie tylko w Elicie ale i w wiosce. Dobra, postaram się to załatwić w miarę sprawnie. Do zobaczenia Sywer.
-Mike...?-Zaczął, kiedy jego brązowowłosy przyjaciel już wyszedł poza drzwi.
-Hmmmm?-Odwrócił się by dowiedzieć się o co chodzi.
-Proszę Cię... Pilnuj moje dzieci lepiej niż ja...
-Nie rozumiem?
-Nie potrafię sam o nie zadbać... Gdyby Aria...-Mike popchnął delikatnie przyjaciela.
-Gdyby Aria żyła... Prawdopodobnie tak byś odczuł skutki swojej sugestii...-Ojciec Namidy uśmiechnął się.
-Masz rację Mike... Masz rację...

***

Następnego wieczora grupa składająca się z trzydziestu ośmiu osób spotkała się na północ od Alafren.
-Czy już wszyscy?- zapytał Sywer nie mogąc dokładnie policzyć przybyłych, ponieważ każdy dosiadał swojego wierzchowca, a te co chwilę się przemieszczały.
-Nie ma jeszcze Rozalin, ale Kinvi przybył. - powiedział Defr, który od dłuższego czasu zajmował się między innymi strzeżeniem Rozalin podczas misji.
-Dołączy do nas niedługo, prosiła aby nie czekać na nią - oznajmił reszcie Mike.
-Dobrze w takim razie niech każdy zejdzie z konia i przygotuje się do walki. Kiedy to zrobi niech podejdzie do mnie. Bazując na tym co potrafi i co ma przydzielę mu odpowiednie zadanie.
 Wkrótce wszyscy mieli przydział do odpowiedniej grupy. Rozalin przybyła już przygotowana i tylko uwiązała konia i zajęła miejsce w grupie dalekiego zasięgu. Przy tej grupie stali też Defr i Kinvi, w formie zabezpieczenia, gdyż w tej grupie byli tacy co nie mieli poza łukiem i strzałami żadnej broni, a Rozalin i Artemis nie są w stanie atakować zbyt wielu celów na raz swoją magią. W podsumowaniu było do tej grupy przydzielone 10 osób. Kolejna wydzielona część z całego zespołu miała 20 członków z Mike'iem na czele i ich zadaniem było zaatakować od frontu. Według zwiadu mieli przytrzymać ok. 40 osób tak długo jak będzie to konieczne. Sywer miał pod swoją wodzą resztę i miał zaatakować od tyłu. W trzeciej grupie byli wojownicy o najwyższej zwinności i prędkości, by jak najszybciej odciążyć główną grupę.
 Tak naprawdę Mike nadawał się bardziej do trzeciej drużyny, ale najlepiej znał Sywera i był z nim najlepiej zgrany. Stąd dostał za zadanie rozpocząć atak w odpowiedniej chwili.
 Atak rozpoczął się i wszystko szło zgodnie z planem. Grupie Sywera szybko udało się wystarczająco odciążyć grupę Mike'a by nie było obaw o duże straty w Elicie. Sywer rozejrzał się. Cały zespół radził sobie idealnie, jednak czas uciekał, a ludzie się męczyli nie tylko po stronie wroga. Przywódca Elity ruszył do namiotu, który najwyraźniej należał do dowódcy obozu. Przed namiotem dołączył do niego Havroth - Pójdę z Tobą tato - powiedział, a Sywer kiwnął głową. Obaj przygotowali się do walki. Młodszy z nich odsłonił wejście i naraz wskoczyli do środka.
 W namiocie czekało dwóch wojowników. Po lewej znajdował się drobny chłopak z dwoma krótkimi mieczami, a po prawej wielki mężczyzna odziany w zbroję. Trzymał w dłoni szeroki miecz.
-Havroth, zajmij się tym po lewej.-Powiedział Sywer do swojego syna.
Wiedział doskonale, że poradzi sobie z drobnym i zwinnym przeciwnikiem, ponieważ niejednokrotnie to trenował z Mikiem, a ostatnio udało mu się go powalić. Sywer z kolei zdawał sobie sprawę, że to właśnie jego przeciwnik dowodzi wrogim obozem.
-Tar, zajmij się nim, skoro nasi goście już sami zdecydowali z kim chcą się bawić.- Wyższy z nich wyszczerzył zęby do Sywera. Obie pary zaczęły ze sobą walczyć. Na zewnątrz słychać było szczęk oręża, wykrzykiwane rozkazy i nagłe wybuchy energii magicznej. W środku również nie było cicho. Mężczyźni wywijali swoimi broniami próbując znaleźć nieosłonięty punkt przeciwnika, który mógł zdecydować o zwycięstwie... Chłopak, który został nazwany Tar skoczył w stronę Havrotha. Młody Vateris nigdy dotąd nie walczył z aż tak zwinnym przeciwnikiem. W ostatnim momencie uchronił się swoim mieczem, który nie posiadał żadnych zdobień. Jego przeciwnik najwyraźniej pochodził z wysoko postawionego rodu, ponieważ posiadał pięknie zdobione miecze, dodatkowo cena jego stroju nie jednego mężczyznę przyprawiłaby o ból głowy. Tym razem Havroth atakował. Nie chciał ujawniać swoich zdolności zamiany w wilka, jeszcze nie teraz... Było zdecydowanie za wcześnie. Zdecydował, że wpierw pozna styl walki swojego przeciwnika i jego sposób obrony, tak jak uczył go Mike. Jego ciosy nie musiały trafiać w ciało przeciwnika, było to na tym etapie walki bez znaczenia. Ważniejsze było, aby przez cały czas być przygotowanym do ewentualnej obrony i szukać słabego punktu w obronie oponenta. Tar bronił się przed jego ciosami, które czasem po prostu przecięły by powietrze.
-To wszystko na co Cię stać?!-Krzyknął do Czarnowłosego chłopaka. Havroth próbował powstrzymać swój uśmiech, aby nie zdradzić się. -"Tak... Zdecydowanie połknął haczyk"-Pomyślał Havroth i dalej grając rzucił się do kolejnego chybionego ataku... W końcu potwierdził to, co na początku wydało mu się nieprawdopodobne-Tar niemal w ogóle nie osłaniał swojego prawego boku. Był to idealny cel dla syna Sywera. Wycofał się. Teraz czas na kolejny etap. Udawanie zmęczonego, aby przeciwnik myślał, że jest niegroźny. Kiedy Tar będzie pewien swojej wygranej, on zaatakuje. Podobnie wyglądała walka Sywera z ogromnym wojownikiem. Tu jednak Sywer nie radził sobie tak dobrze. Ciosy przywódcy rebeliantów były bardzo mocne, więc musiał robić dużo uników. To spowodowało, iż jeszcze nie znalazł luki w obronie, a faktycznie zaczął się męczyć. Podczas gdy zielonooki już powoli zaczynał kończyć przedstawienie Sywer tracił siły. Zdecydował się na skupienie ataków na niskiej wysokości by potem markując kolejny atak w nogi lub biodra, uderzyć w rękę tuż pod naramiennikiem. Tar nie był taki głupi i okazało się, że miał świadomość o luce w obronie prawej strony i im dłużej trwała walka tym trudniej było go zmusić do ponownego wystawienia się z prawej strony. W końcu Havroth nie wytrzymał i skończył udawać zmęczenie aby zaatakować tak przeciwnika aby stanął frontem. Musiał w tym celu wyprowadzić atak, do którego zatrzymania przeciwnik użyje obu mieczy. Tar jednak przewidział ruch Havrotha. Zrobił unik i pochwycił Havrotha, unieruchamiając go. Ten próbował się wyrwać, jednak przez jego posturę było to ciężkie. Sywer w tym czasie coraz bardziej opadał z sił. Nie poddawał się jednak, udało mu się zadać kilka ran przeciwnikowi. Przywódca Elity poczuł, że musi zaatakować przeciwnika, że jeżeli on tego nie zrobi, to nastąpi atak z drugiej strony. Przygotował się i rzucił się do ataku. Przeciwnik jednak uchylił się od jego ciosu i wyprowadził atak, który łatwo sięgnął ciała ojca Havrotha. Krew trysnęła z piersi Czarnowłosego mężczyzny. Jego oczy wyrażały zupełne zaskoczenie zaistniałą sytuacją. Nie on trafił, tylko przeciwnik. Usłyszał krzyk. To zrozpaczonemu Havrothowi udało się zadać śmiertelny cios swojemu przeciwnikowi. Przeciwnik Sywera nie zwrócił na to uwagi. Trzymał nadgarstek mężczyzny, który powoli umierał. Zielonooki chłopak z wielkim gniewem zamachnął się. Jego ręce nadały tak wielką siłę cięciu, że mimo iż przeciwnik miał metalowe naramienniki i hełm zakrywające kark to ostrze przebiło się wbijając w kręgosłup wojownika.
-Tato!-Krzyknął Havroth rzucając się w stronę swojego opiekuna.-Tato, nie ruszaj się! Zaraz pobiegnę po...-Sywer chwycił go za przedramię.
-Na mnie już czas...
-Nie opowiadaj głupot! Artemis zaraz będzie! Ona Cię uratuje, na pewno!
-Havroth... Opiekuj się Namidą tak, jakby była Twoją siostrą. - Jego usta wygięły się w delikatnym uśmiechu. - Heh, przecież zawsze ją tak traktowałeś...
-Przestań w tym momencie gadać jakbyś miał odejść!-Do namiotu wszedł Mike. Omiótł szybko wzrokiem pomieszczenie i zrozumiał co się stało.
-Havroth, idź po Artemis!-Krzyknął Mike, chociaż sam nie wierzył, aby zdążył... Czarnowłosy jednak podniósł się i wybiegł szukać jedynej osoby, która w jego opinii mogła uratować jeszcze jego ojca...
-Mike?-Zapytał mężczyzna, nie będąc pewny czy to jego dobry przyjaciel.
-Sywer, jakim cudem pozwoliłeś się tak zranić?
-On był naprawdę silny... Ale Mike... Zajmij się Elitą... Dopóki mój syn nie dorośnie do tego, aby ją przejąć...-Mężczyzna oddychał z coraz większym trudem. Do namiotu wbiegła Artemis, a zaraz za nią Havroth. Podbiegła do Sywera.
-Nie zdążę...Tu nawet moja magia nie pomoże.-Powiedziała smutno po chwili.
-Mike... Zrób to, o co prosiłem wczoraj...-Mężczyzna chwycił swój ostatni oddech, by po chwili odejść na wieczny spoczynek.
Ciało byłego przywódcy Elity zostało przewiezione na hamaku z płótna po namiocie, które rozciągnięto między dwoma końmi. Samo ciało również zostało owinięte w to płótno, aby przygotować je wstępnie do pochowania. Dzięki dobremu rozplanowaniu i dowodzeniu była to jedyna śmiertelna ofiara po tej stronie walczących. Oczywiście było dużo ludzi z ciężkimi ranami, ale przy dobrej opiece nic im nie groziło. Zwykle nie ważne jak poszarpani wracali ludzie, to żartowali sobie z tego i śmiali się z różnych zdarzeń na misji. Tym razem nikt się nie śmiał i wszyscy jechali równo za przewożonym poległym. Gdy dojeżdżali do wioski zaczęli się rozjeżdżać do domów, ale jedynym pożegnaniem były spojrzenia. Mike prowadził jednego z koni przy hamaku. Zdecydował się pomóc Havrothowi pochować Sywera, zwłaszcza, że zielonooki był już niemal zupełnie bez sił i tylko kołysał się na koniu z oczami spowitymi mgłą smutku. Karczmarz wiedział, jak trudno będzie przekazać to Namidzie, w dodatku młody Vateris nie będzie w stanie tego zrobić, więc musi się sam o to postarać. Gdy już w końcu skończyli pochówek Mike zdecydował, że dzieci nie mogą zostać same w tym domu i zabrał Havrotha i Namidę na parę dni pod swój dach, by zapewnić im lepszą opiekę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz